Tytuł: Kraina miłości i zatracenia
Autor: Tiphanie Yanique
Wydawnictwo: Kobiece
BARWNA
POWIEŚĆ PULSUJĄCA KARAIBSKIM RYTMEM, KUSZĄCA NUTĄ MAGII I
PORUSZAJĄCA CIĘŻKIM LOSEM. Kraina miłości i zatracenia to
wzruszająca saga rodzinna w postaci wielokrotnie nagradzanego
debiutu tętniącego magicznymi rytmami karaibskich Wysp Dziewiczych.
Kiedy rozpoczyna się XX wiek, nadchodzi kres panowania Danii nad
Wyspami Dziewiczymi, a władzę w tym miejscu przejmują Stany
Zjednoczone. Na Morzu Karaibskim tonie statek. Śmierć bezlitośnie
zbiera żniwo, a na wraku znajdują się rodzice głównych
bohaterów. Dwie osierocone siostry wraz z przyrodnim bratem stają w
obliczu niepewnej przyszłości i trudnej do zidentyfikowania
tożsamości. Każde z dzieci jest w posiadaniu niezwykłej aparycji
oraz… wyjątkowego daru, który może być dla nich
błogosławieństwem albo przekleństwem. Na kartach Krainy Miłości
i zatracenia zapisane są losy trzech pokoleń klanu zamieszkującego
tropikalne wyspy. Pełna kontrastów saga to jednocześnie
nietuzinkowa kompozycja, łącząca w sobie prozę życia oraz
pozazmysłowe doświadczenia. Jest to wyjątkowa książka, w której
odbijają się echa stylu Gabriela Garcíi Márqueza, a jednocześnie
czuć silny wpływ mistycznej karaibskiej magii. Rytm miłości i
tego, co na pierwszy rzut oka niewidoczne pulsuje z każdej strony,
wprawiając czytelnika w niemy zachwyt. Sześćdziesiąt lat dziejów
rodziny Bradshaw niesie za sobą wiele osobowości, zakazane romanse,
klątwy, magiczne rytuały i dary, próby lojalności, narodziny,
śmierci, porażki i zwycięstwa. Kraina miłości i zatracenia to
wspaniały, barwny debiut wykreowany przez pełną potencjału, młodą
pisarkę. NAZWA WYSP DZIEWICZYCH NIE ODZWIERCIEDLA PRZEŻYĆ JEJ
MIESZKAŃCÓW – BYNAJMNIEJ NIE SĄ CZYSTE I NIESKALANE ZŁEM.
Sagi
rodzinne mają to do siebie, że zawsze sięgam po nie z wielkim
optymizmem. Uwielbiam rodzinne historie i perypetie, w których mogę
utonąć. Co może być bardziej interesującego od życia, takiego
jak nasze? W dodatku cieszę się, gdy dzieje się to na innym
kontynencie i mogę poznać kulturę innego kraju. Tak właśnie było
w przypadku książki „Kraina miłości i zatracenia”. Moją
szczególną uwagę zwróciły wyspy dziewicze, na których to
osadzona jest historia. Karaiby od zawsze owiane są tajemnicą,
którą chcielibyśmy poznać. Dlatego, gdy zaczynam pisać o tej
książce, muszę wspomnieć o tym cudownym regionie świata. Autorka
zachwyciła mnie opisami tamtejszej kultury. Możemy ją poznać od
podszewki, co bardzo mi się spodobało. Zawsze chciałam podróżować,
i chociaż nie mogę zrobić tego w prawdziwym życiu, to cieszę
się, że książki mogą mnie przenieść właśnie w miejsca, które
chciałabym odwiedzić. Zaczytując się w tej historii, miałam
wrażenie jakbym leżała na karaibskiej plaży, wpatrując się w
przeźroczystą wodę morza. Z książki bije niesamowity klimat,
którego nie da się nie odczuć.
Oczywiście
żadna powieść nie obejdzie się bez bohaterów. W tym przypadku
muszę powiedzieć, że niestety nie zachwycili mnie tak bardzo, jak
bym chciała. Sagi rodzinne to przede wszystkim bohaterowie, którzy
powinni nas oczarować. To właśnie oni napędzają całą historię
i pokazują, jak ciężkie może być życie. Tutaj natomiast
wydawali mi się oni po prostu dziwni, jakby nie wiedzieli, co mają
zrobić ze swoim życiem. Niby wszyscy się od siebie różnią, ale
są tak samo płascy i niewyraźni. I jeszcze do tego te „wyjątkowe
dary”, które niby posiadają. Dla mnie nie były one wcale
wyjątkowe. Dla mnie były przerysowane i na wyrost. Tak jak by
autorka na siłę chciała dodać do książki coś innego, czego
jeszcze nie było. Szkoda tylko, że poszło to na jej niekorzyść.
Nie
mogę pominąć pewnego tematu, który w innych przypadkach mi się
podobał i miałam przy nim dreszczyk emocji, a tutaj czułam tylko
niechęć. Jest to kazirodztwo, które występuje w tej powieści.
Mamy już na rynku powieści, które poruszają ten temat w mniejszym
lub większym stopniu. Tutaj jest go naprawdę sporo. Jeżeli już
autor lub autorka chce poprowadzić taki wątek, to powinien on być
delikatny, aby w żaden sposób nie uraził czytelnika i nie wywołał
w nim niechęci lub obrzydzenia. Tutaj niestety wyglądało to w
sposób „każdy z każdym robi dosłownie wszystko”. Czułam
przez to niechęć, której być nie powinno. Wydaje mi się, że
autorka chciała żeby to było wyraziste, a wyszło za bardzo na
przerost.
Na
korzyść książki z pewnością przemawia język, jakim posługuje
się autorka. Jest taki miękki i lekki. Dzięki temu powieść czyta
się w zadziwiającym tempie i nim się obejrzymy, jesteśmy już
przy końcu. Tiphanie Yanique zauroczyła mnie swoim bogatym
słownictwem i tym jak przyjemnie czyta się tą historię. Jest to
naprawdę dobry początek, musi jednak przestać tak kombinować, bo
staje się to sztuczne. Książkę mogę polecić osobom, które
szukają czegoś na leniwe wieczory. Nie jest to lektura, która
zapadnie wam w pamięć, ale mimo wszystko warto ją przeczytać.
Szczególnie polecam ją tym, którzy lubią dziwne i nierealne
zjawiska, oraz sagi rodzinne.
Ocena:
6/10
Za
możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
Komentarze
Prześlij komentarz